środa, 6 października 2010

W domu na dluzej

Wczoraj mialysmy troszkę pecha z powrotem do domu, gdyż kiedy pokonczyly się kroplówki wszyscy lekarze byli na naradzie i niestety nie mial kto wyjac Marcie igły z portu i dac wypisu. W koncu przyleciał ulubiony doktorek Marty i zabrał ja do zabiegowego na wyjecie igły. Troszkę ja zabolało, bo jakby wrosła w ciało zdziebko. Ale przetrzymała dzielnie.
Doktor zawazyl, ze Marta ma problemy z chodzeniem, pytal rowniez czy ma problemy z rekami. Niestety moja córcia je ma i to widać coraz bardziej. Nawet guziki w bluzce ciezko jej zapiac. Miejmy nadzieje, ze to wszystko minie.
Do domu dotarlysmy po szesnastej. I choc w szpitalu Marta na widok jakiegokolwiek jedzenia dostawala odruchu wymiotnego, w domu zjadła pizze, a potem wymyslila sobie kluski z serem i caly, kopiasty talerz zjadła. Przytyło się mojej kruszynce nieźle, ale ponoc to normalne na kortyzonie. W każdym razie od jutra zamierza juz zbastowac z jedzeniem i przynajmniej pieczywo i słodycze ograniczyć.
Dzis dzielnie pomagała mi w porządkach domowych. Porzadkowala polke z przyprawami, obierała ziemniaki i nawet poodkurzała mieszkanie, choc bardzo ja ta czynnosc zmeczyla.
Jeszcze do poniedzialku ma brac kortyzon, a potem 2 tygodnie odpoczynku od wszelakich chemii. Oczywiście nie zwalnia nas to z co tygodniowej jazdy do kliniki na kontrolne badanie krwi.
A jutro przyjezdza do domu nauczycielka od matematyki i trochę pomęczy glowke mojej córci. :)

Marta przed choroba


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz