środa, 7 lipca 2010

07 07 2010

Dzis poszlo jak z platka. Najpierw poszlismy do laboratorium i pobrano Marcie krew. Wyniki byly natychmiastowo i okazaly sie dobre, mozna wiec bylo wedrowac na jej oddzial na chemie. Tam dostala najpierw lozko, potem kroplowke, ktora ma za zadanie przeplukac port, a nastepnie dostala chemie. Chemia tym razem byla malutka, jakies 20 ml, wiec poszlo bardzo szybko.
O dziwo Marta nadal miala apetyt i gadala tylko o jedzeniu. Marzyla o kapusniaku, albo czerwonym barszczu. I wtedy weszla pielegniarka i zapytala jej, czy nie ma ochoty na makaron z sosem pomidorowym. Mimo, ze byla ambulatoryjnie dostala wielki talerz jedzonka i wszystko wciela.
I dalej kwakala, ze glodna.
Potem pozalatwialismy recepty, zwolnienie ze szkoly i zlecenie na taxi. Nie obylo sie bez problemow, bo zlecenie bylo zle i taksowkarz nam nie uznal. Musielismy zaplacic, ale prawdopodobnie nasz ubezpieczyciel zwroci nam pieniadze. Szkoda tylko bylo tego biegania i zalatwiania tych drukow.
Teraz mamy tydzien czasu w domku i tylko leki doustne. Mam nadzieje, ze Martusia troszke sie zregeneruje w tym czasie.
Co do wlosow to na razie bardziej wypadaja mnie, a nie jej. Podobno u 10 % leczonych chemia, wlosy nie wypadaja wcale. Marta marzy, ze moze sie zalapie choc na ten ostatni procencik :)
Ja jej tlumacze, ze wlosy to nie jest najwazniejsze. Najwazniejsze jest jej zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz