piątek, 30 lipca 2010

Druga seria


Tym razem sie udalo. Kiedy przyjechalismy do liniki najpierw poszlismy do laboratorium zrobic badanie krwi. Nie obeszlo sie bez drobnego incydentu, bo kiedy pani laborantka pyknela igielka w palec, krew siknela w gore, co sie rzadko zdarza. Ale nic to. Najwazniejsze, ze ilosc leuocytow byla wysoka ( 2600 ), co do poprzednich 1700 mialo sie super.
Pognalismy wiec na oddzial, gdzie mila pielegniarka wskazala nam pokoj nr 3 i powiedziala, ze lozko dla Marty jest juz gotowe.
Potem jak zwykle rutynowe wsadzenie igly do portu, kroplowka z soli fizjologicznej, kroplowka antywymiotna i w koncu chemia. Ta dzisiejsza to mocna chemia , ktora jedna, wyciskana z wielkiej strzykawy przez specjalny automat leciala przez 4 godziny, a druga przez dwie. Jak na razie Marta niezle znosi chemie i nawet z apetytem jest lepiej niz poprzednio.
W pokoju lezy z dziewczynka okolo 11 - 12 letnia i z jej mama.
Zaczal sie dla mnie okres codziennej jazdy do Martusi i przesiadywanie tam do poznego popoludnia. Wiem, ze jest jej to bardzo potrzebne, nawet jesli nic nie mowimy i milczymy sobie. Ale jestesmy razem i to sie liczy.
Nie zostaje z nia jednak w szpitalu, bo jakby nie bylo ma juz 16 lat i powinna troszke samodzielnosc potrenowac. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz